Gdybym miała napisać dla nich scenariusz telewizyjnej reklamy, chyba zdecydowałabym się na scenę wtargnięcia do Pogromców wygłodniałych celebrytów w wieczorowych strojach, którzy po mikro porcjach w makro eleganckiej restauracji, przyszli tu zaspokoić dręczące ich głody. Widzę jak pożerają kanapkę łapczywymi gryzami, a wszystkie mięsne soki mieszają się z sosami i cienką strużką spływają po satynowych, sięgających łokcia rękawiczkach, wypielęgnowanych zabiegami spa dłoniach i jedwabnych krawatach. Na koniec już zaspokojone ucztą stado oblizuje ze smakiem nawet te ostatnie krople zbłąkanych na odzieży soków, mężczyźni wycierają krawatami usta… Śmiejcie się, śmiejcie się śmiało, dopóki sami nie wpadniecie w przygrywającą kiszkom żądzę pożerania tych soczystych kanapek.
Ich twórcy, Andrzej Andzejczak i Tomasz Tomaszek, czyli Pogromcy Meatów, opowiadają o chemii, o podrobach i o tym, dlaczego warto czekać na wiosnę.
Ania Szczotka: Czyjej starej są te słynne ogórki? (dodawane do kanapki ze szpondrem wołowym, pyszności, przyp. red.)
Tomasz Tomaszek: Ogórki są autorstwa starej Andrzeja, cała historia jest dosyć zabawna. Kiedy jeszcze braliśmy udział w Targach Śniadaniowych, robiliśmy ciągle próby różnych kanapek. Pewnego dnia wpadłem do Andrzeja, a że czuję się u niego dosyć swobodnie, to otworzyłem lodówkę, rozejrzałem się, a tam stały ogóreczki jakieś, więc sobie spróbowałem. A że były świetne, od razu wykrzyknąłem: „Stary, skąd to masz?! Musimy to wrzucić do naszych kanapek!”. Na co on odpowiedział „A, to ogórki mojej starej”. I tak właśnie powstała ta nazwa.
Andrzej, czy w takim razie, to właśnie Twoja mama miała jakiś wpływ na rozwój Twoich kulinarnych pasji? Zaszczepiła w Tobie pociąg do kuchni?
Andrzej Andrzejczak: Właśnie to zupełnie nie dzięki mamie, która ma raczej klasyczne podejście do kuchni, akurat bardziej inspirowała mnie babcia. Przez kilkadziesiąt lat pracowała jako dietetyk i kierownik kuchni w szpitalu. Zabierała mnie często do tej wielkiej kuchni i wszystko mi pokazywała. Podpatrywałem też jak gotowała we własnym domu. To chyba moja pierwsza inspiracja, później tak się po prostu potoczyło życie, wciągnęła mnie chęć poznawania nowych smaków i wielka zajawka na gotowanie.
Tomku, a jak w takim razie pasja gotowania dopadła Ciebie. Zwłaszcza, że w prasie niełatwo odnaleźć informacje na Twój temat.
T: Tak, ja jestem raczej anonimowy! Zawsze marzyłem o gotowaniu, a odkąd wyszło się z domu rodzinnego na swoje, trzeba było gotować dla siebie. Później zacząłem także karmić znajomych, którym wszystko co robiłem coraz bardziej smakowało. Wtedy właśnie pomyślałem, że może warto rozwinąć ten temat. Zacząłem odbywać praktyki w różnych ciekawych miejscach, w jednym z nich poznałem Andrzeja. Było to w Piątej Ćwiartce w Arkadach Kubickiego, gdzie Andrzej wówczas szefował.
Czyli Piąta Ćwiartka to bardzo ważny moment w Waszej karierze. Opowiedzcie coś więcej o tym, jak się poznaliście i o tej pierwszej wspólnej pracy.
T: Już od pierwszego spotkania coś zaiskrzyło! W końcu pociągały nas bardzo podobne tematy, mamy podobne nazwiska, podobne poczucia humoru, i w sumie wszystko inne, to naturalne, że w pewnym momencie postanowiliśmy wspólnie stworzyć coś nowego. Zaczęliśmy od prowadzenia różnych szkoleń, spontanicznych akcji grillowych. Ja w ogóle jestem pasjonatem wędzenia, grillowania i gotowania na żywym ogniu.
A: Poznaliśmy się kiedy Tomek studiował jeszcze kulinarny kierunek i wraz z grupą był u mnie na zajęciach. Wtedy bardzo się zakumplowaliśmy, zaczęliśmy się regularnie spotykać, aż w końcu Tomek zaczął pracę u mnie w restauracji. Razem zresztą wydawaliśmy słynną kolację dla Obamy, więc udało mu się zdobyć cenne doświadczenie zanim wystartowaliśmy z Pogromcami. Generalnie jeżeli chodzi o nasz duet, to razem przećwiczyliśmy naprawdę kilka mocnych wydarzeń. To nas przekonało, że na bazie tej przyjaźni musimy i chcemy coś razem budować.
A propos mocnych wydarzeń, jakie to doświadczenie przygotować i wydać tak ogromną i ważną kolację, najedliście się dużo stresu? Dla ilu osób była ta kolacja?
A: Kolacja była zaplanowana na 500 osób, w tym aż 44 prezydentów, presja była więc ogromna. Przez cały tydzień mieliśmy na kuchni secret service, byliśmy skanowani nawet po wyjściu do toalety, poddawano nas ciągłym kontrolom. Tomek zresztą sam przeżył takową, przez głupią książeczkę sanepidowską ledwo w ogóle został dopuszczony do kuchni.
T: Poza tym jak chciało się wyjść na papierosa, można było stracić życie z rąk snajpera!
Czy to był największy event jaki zdarzyło się Wam obsługiwać?
A: Jeśli chodzi o obsługę kompleksową i rangę wydarzenia, był to zdecydowanie najważniejszy event w całym moim życiu. Chociaż obsługiwałem też większe imprezy.
Jeszcze większe!? Ile osób pracuje na kuchni podczas tak ogromnych eventów?
A: Około 20-30 osób na kolacji takiej jak dla Obamy. Natomiast taką na około 800-1000 osób wydaje około 40 kucharzy. Logistycznie jest to wydarzenie bardzo trudne do ogarnięcia.
Ile trwają przygotowania?
A: Spokojnie kilka dni, ponieważ jedzenie przygotowuje się naturalnie na świeżo. Więc tak naprawdę będą to dwa dni pracy, ale przez całą dobę. Ciężko.
Poznaliście się w Piątej Ćwiartce i już wtedy wiedzieliście, że chcecie razem pracować. Skąd więc pomysł na udział w Targach Śniadaniowych? Bo że współpraca Wam się układa, już dobrze wiedzieliście. Nie chcieliście od razu ruszyć z własnym lokalem?
T: Chcieliśmy po prostu zobaczyć, jak się przyjmie nasz koncept, podawanie streetfoodu, ale w jakości dań restauracyjnych. Uważamy, że ludzie powinni jeść smacznie, niekoniecznie tylko chodząc wieczorem pod krawatem do restauracji. Chcemy pokazać, że w porze lunchu też można zjeść dobrze i w przyzwoitej cenie. Ciągle obserwuję rynek, większość lunchy opiera się na cenach 20-22 zł, ale szczerze mówiąc, często ani w tym smaku, ani fajnego pomysłu.
A: Oczywiście nie generalizujemy, jest wiele miejsc, które bardzo lubimy i można tam zjeść naprawdę dobry lunch. Ale tak jak Tomek mówi, rynek zalewają lokale, które niekoniecznie proponują gościom uczciwe jedzenie w przystępnej cenie. A my w przystępnej cenie proponujemy niezwykłe kanapki, które tak naprawdę można zjeść zamiast obiadu, bo bilans białka, węglowodanów, tłuszczy i dodatków jest w nich taki, jak w normalnym daniu obiadowym.
A zastanawialiście się nad ruszeniem na ulice foodtruckiem?
Pogromcy: Zastanawialiśmy się na początku nad własnym biznesem na kółkach, ale pomyśleliśmy ostatecznie, że szkoda pieniędzy, lepiej zainwestować w lokal. Po pierwsze wtedy człowiek może przyjść, posiedzieć, popatrzeć jak pracujemy, na spokojnie zjeść i się zrelaksować. A i dla nas jest to komfort. Tutaj mamy stałe miejsce, które wszyscy już znają, mamy wielu stałych gości, codziennie przychodzą nowi. Nie musimy się przemieszczać i zastanawiać, czy znajdziemy dzisiaj miejscówkę albo co zrobić w razie wielkiego śniegu czy ulewy. Dlatego jesteśmy bardzo zadowoleni z tego miejsca!
Zahaczyliśmy o temat ceny i smacznego jedzenia w przyzwoitej cenie. Widziałam, że np. na Waszym fanpejdżu na Facebooku zdarzają się zarzuty, że to tylko kanapka, więc jako dosyć elementarne danie, nie powinna być aż tak droga. Niektórzy się burzą lub dziwią, że muszą płacić ponad 20 zł za kanapkę.
T: Wielu ludziom po prostu kanapka kojarzy się tylko i wyłącznie jako szynka, chleb, pomidor ze stacji benzynowej za dychę, więc zdarza się, że przychodzą do nas goście i proszą o burgera, bo kanapka wydaje im się zbyt mało egzotyczna. Ale nie patrzą na to, że tak naprawdę za burgery, które są mieloną wołowiną, płacą takie same pieniądze jak za nasze kanapki. A tak naprawdę przygotowanie burgera jest niewymiernie inne od tego co robimy i proponujemy my.
A: Tak jak Tomek wcześniej wspominał, my przemycamy dania restauracyjne w formie kanapki, która jest o połowę tańsza niż np. danie z trzema listkami szczawiku, jednym bratkiem i 100 gramowym polikiem za 60 zł. U nas można zjeść dwa razy więcej, ale też dwa razy taniej w bule, która jest zrobiona przez nas z sercem i myślę, że też z dużym smakiem. Bułki są bardzo popularne i ludzie je lubią przez to, że są takie nieoczywiste, lekko słodkie, lekko słone, delikatnie wyrośnięte, przez co łatwiej je zjeść. Oczywiście pamiętajmy, że jest to streetfood, siłą rzeczy używamy dużo sosu, to się wylewa, ale nie mamy z tym problemu i goście też raczej się nie skarżą. Chociaż jeżeli ktoś chce, może zjeść widelcem.
T: Raz mieliśmy bardzo elegancko ubranego gościa pod krawatem, który podczas jedzenia cały się ochlapał sosem, a podobno za 15 minut miał zaplanowane najważniejsze spotkanie w całym, swoim życiu. Ale na wychodne oznajmił: „K…, warto było!”.
Wydaje mi się również, że oprócz tego skojarzenia z najprostszą kanapką na śniadanie, wiele osób nie widzi różnicy np. pomiędzy najtańszym kawałkiem mięsa z supermarketu, a mięsem od sprawdzonego dostawcy, zieleniną z dyskontu a taką prosto od rolnika.
P: Jasne, a my akurat stawiamy na produkt. Mamy najwyższej jakości produkty, od bułek, które sami robimy, po pikle i przede wszystkim mięso. Mamy też kiełki od Andrzeja Kmity, naszego rolnika i nadwornego druida. Dostarcza nam dwa razy w tygodniu ekologiczne kiełki, te same, które dowozi do najlepszych restauracji w Warszawie. Naprawdę nie mamy się czego wstydzić. Oczywiście chcemy o tych wszystkich fajnych rzeczach opowiadać, ale też nie chcemy się nikomu tłumaczyć, raczej opowiedzieć, jaką nasze kanapki mają wartość, dlaczego tyle kosztują. Tak naprawdę kierujemy je do wszystkich: do smakoszy, do znawców jedzenia, ale też do zwykłego Kowalskiego, który ma ochotę po prostu zjeść dobrą kanapkę.
A jak ludzie reagują na obecność podrobów?
A: Przychodzi do nas wiele osób, które w życiu nie jadły polików, nigdy nawet nie słyszały, że można coś takiego jeść. Albo ozorów, które kojarzą im się głównie z sosem chrzanowym i kuchnią babci.
A potem przychodzą do nas, jedzą i mówią, że to petarda. Więc to chyba kwestia samej nazwy i blokady, którą wiele osób ma przed podrobami. Ale cieszymy się, że poprzez kanapki możemy trochę przełamać tabu jedzenia podrobów, bo uważamy, że są bardzo wartościowe, smaczne, można w nich przekazać mnóstwo smaku, którego ludzie nie znają powszechnie albo kojarzą go ze sztampą, czyli tym ozorem w sosie chrzanowym czy przeciągniętą wątróbką. Można powiedzieć, że w Polsce kultura jedzenia podrobów przechodzi obecnie spóźniony renesans, bo na południu Europy, na Zachodzie czy w Stanach podroby są bardzo popularne i powszechnie spotykane.
T: Świadomość ludzi zmienia się obecnie też np. przez programy kulinarne. Pojawiło się duże zainteresowanie rynkiem gastronomicznym, ludzie poznają nowe smaki, nowe produkty, są ciekawi. Nie każdy leci tylko na schabowego albo włoskie jedzenie czy kebab.
Czy spośród odwiedzających Was osób, udałoby się wyodrębnić grupę docelową?
P: Gości mamy cały przekrój, od młodzieży, przez osoby w średnim wieku, są i ludzie biznesu, aktorzy, muzycy. Mamy też starszych gości, stale przychodzi pan, który pewnie ma około 80 lat i zawsze zamawia kaczkę. Ostatnio był na jakimś marszu, a później wpadł do nas zjeść kanapkę. Chapeau bas dla starszych ludzi, którzy wciąż mają ochotę eksperymentować. Zagląda też starsza pani, nasz stały gość- celowo używamy tego słowa, bo nie lubimy wyrazu klient, która zawsze bierze sałatkę. A więc przekrój gości jest duży i fajnie, bo tak jak już wspominaliśmy, nasze kanapki kierujemy do wszystkich. To, że nie gotujemy tylko dla jednej grupy wiekowej, daje nam dużą motywację.
Pewnie oprócz smaku, na gości oddziałuje też dobra energia i atmosfera Waszego miejsca.
P: Tak, u nas jest jak w domu. Mamy już gości, którzy przesiadują u nas godzinami, rozmawiają, dyskutują, z niektórymi się zaprzyjaźniliśmy, dają nam różne nowe pomysły, może nie na sam biznes, ale co i jak ulepszyć, wdrożyć innowacje. Ludzie doświadczeni dzielą się z nami swoją wiedzą.
Poza tym bardzo ważna jest nasza powtarzalność. Nienawidzimy sytuacji, kiedy lubimy jakieś miejsce, często tam jemy np. bardzo dobrego steka czy risotto, aż pójdziemy tam po raz enty i ktoś nam zaserwuje to źle. Wtedy czujemy się sparzeni i pewnie nie będziemy mieli ochoty tam znowu pójść, bo jak to możliwe, że zawsze było dobrze, a nagle dostaliśmy danie przyrządzone niedoskonale lub według innej receptury. Oczywiście każdemu może się zdarzyć, ale jeśli sytuacja się powtarza, goście się zniechęcają. Więc my o to bardzo dbamy i dlatego prosimy gości, żeby przekazywali nam wszelkie uwagi, bo też nie zawsze jesteśmy na miejscu. Oczywiście mamy świetnych kucharzy, ale każdemu może podwinąć się noga. To akceptujemy, ale niedopuszczalny jest właśnie brak powtarzalności. Nasze bułki zawsze muszą tak samo smakować, mięso też. I to jest bardzo istotne w każdym miejscu, w którym podaje się jedzenie. Ludzie bardzo przyzwyczajają się do smaku, do tego, że ten ozór zawsze tak samo smakuje.
A czy zdarzały się Wam jakieś nieprzyjemne sytuacje z gośćmi?
A: Bardzo niewiele. Oczywiście z każdym sukcesem łączy się ryzyko hejtu. Ale nienawistnych komentarzy nie ma zbyt wielu, kilka na ileś tysięcy fanów i słów pochwały, więc nie mamy z tym problemu.
T: Zwłaszcza, że jeśli zdarzy się ktoś, kto wypowie się o naszej pracy czy jedzeniu negatywnie, nasi goście reagują często zanim zdążymy to zrobić sami.
A: Najdziwniejsze jest w tych hejtach to, że oskarża się nas o wynajmowanie i opłacanie takich obrońców. A my nie zapłaciliśmy za ani jednego lajka, ani jedną recenzję. Zresztą można to sprawdzić, bo mieliśmy na Facebooku w ciągu pół roku może jeden post sponsorowany. Reszta to po prostu zasługa poczty pantoflowej. Mamy świetne zasięgi, obserwujący nas chętnie dzielą się tym, co wrzucamy na Facebooka, zupełnie nie potrzebujemy więc płacić za reklamę. Ludzie czytają też na nasz temat pochlebne recenzje, z których zresztą jesteśmy bardzo dumni. Ale aby zachować wysoką jakość, musimy być czujni. Także z tego względu, że przez te świetne opinie jesteśmy obserwowani przez konkurencję albo ludzi z natury sfrustrowanych, którzy tylko czekają, aby nam dokopać.
T: Polacy chyba mają taką naturę, że najbardziej chcą dokopać temu Mietkowi spod dwójki, bo skoro mu się udało, to na pewno coś kombinuje i oszukuje.
A: Na szczęście jeśli chodzi o ulicę Koszykową, mamy świetny kontakt z wszystkimi sąsiadami z innych lokali. Zawsze się witamy, przybijamy piątkę, jedliśmy u siebie nawzajem. Podoba im się to, że ten nasz enturaż jest bardzo przyjacielski, ale przecież my po prostu jesteśmy bardzo przyjaźnie nastawieni do każdego. Wpisaliśmy się w klimat tej okolicy i dołożyliśmy coś ciekawego od siebie.
Spędzacie tutaj codziennie ogromną ilość czasu, myślę, że osoby niezwiązane z gastronomią nie zdają sobie często sprawy z tego, jak wiele godzin i energii zajmuje prowadzenie lokalu gastronomicznego. Nie wystarczy przyjść i ugotować. Ile czasu spędzacie na doglądaniu biznesu, przygotowaniach do zwykłego dnia pracy lokalu?
T: Codziennie to kilkanaście godzin pracy, dzień w dzień, świątek, piątek czy niedziela. Tu na Koszykowej mamy mały lokal, ale sercem jest duża kuchnia, gdzie wszystko przygotowujemy.
A: Sami robimy zakupy, sami gotujemy, grillujemy, wydajemy… My i nasza drużyna. Nie wynajmujemy do tego nikogo z zewnątrz, co też jest bardzo ważne przy robieniu zakupów.
T: Bo wybieramy tylko to, co najlepsze.
A: Zwłaszcza, że nie robimy samych kanapek, robimy też zupy i sałatki. Zupy wymyślamy codziennie inne, idziemy gdzieś na bazarek z warzywami i gotujemy świeżą zupę, krem lub bulion. Goście też to najwyraźniej doceniają, bo codziennie schodzi kilkanaście litrów zupy. Podajemy ją w talerzyku z otrąb, ekologicznym, tak samo serwujemy sałatki. Koncepcja eko też jest więc u nas spójna, od talerzyków po kiełki.
Nie boicie się nudy związanej z takim w miarę stałym menu?
T: Zawsze choć trochę coś jednak zmieniamy, w tygodniu pojawiają się nowe kanapki. Bo musimy dawać jakoś ujście nowym pomysłom.
A: A z drugiej strony co chwila przychodzą nowi goście, którzy nie znają zupełnie naszych kanapek. Nie moglibyśmy się też pozbyć naszych niektórych pozycji, bo są osoby, które wracają właśnie na jakąś konkretną. Jeśli np. zdjęlibyśmy ozór, to chyba byśmy musieli pakować manatki.
T: Właśnie tak, kilka razy goście przychodzili specjalnie na ozór i byli strasznie rozczarowani, kiedy akurat zabrakło.
A: Nie chcemy też robić ogromnego menu, ponieważ mamy produkty świeże i walczymy o to, żeby była zachowana wysoka jakość. A im więcej produktów, tym trudniej ją zachować. Nie da się tego przeskoczyć, zwłaszcza w tak małym miejscu jak nasze. Mamy więc swoich sześć podstawowych kanapek, a weekendowo serwujemy kanapki ekstra.
T: Dużo też się zmieni na wiosnę, kiedy wyciągniemy grilla i pokażemy, że grillowanie to nie tylko kiełbasa i karkówka, chociaż ją też można zrobić ciekawie. Byle nie taką z supermarketu i polaną jeszcze piwem!
A: Wiosną też zamierzamy dołączyć do biznesu nasz brand, ważny pomysł, którym planujemy się chwalić wkrótce. Chcemy stworzyć własną linię produktów spożywczych, głównie sosów, pikli, mięs… Gotowych, ciekawych rozwiązań. „Nie wiesz co zrobić na grilla, Pogromcy podpowiedzą”. Kupisz fajny zestaw, w którym znajdziesz wszystko, co potrzebne. Oprócz tego, tak jak nasi koledzy z branży robią kiszonki, my planujemy robić własne pikle, własne mięsa, bo się właśnie w tym specjalizujemy. Ogórki mojej starej rządzą, dajemy je czasami jako czekadełko i każdy wciąga słoiczek. Zresztą tak naprawdę w każdym domu są jakieś ogórki, ja po prostu wziąłem przepis od mamy, ale mogłyby też być to ogórki Tomka starej czy Jarka starej (kucharz w Pogromcach, przyp. red.), bo każda matka czy ciotka robiła jakieś domowe pikle.
T: Niektórzy przychodzą do nas i śmieją się „No i co to za sławne ogórki, przecież zupełnie jak ciotki Zośki!”. A w tym właśnie kryje się cała magia, gryziesz, a wspomnienie dostajesz gratis.
A: Otóż to, są zwyczajnie dobre, proste i pasują do kanapek, a ludzie je kochają. Ze względu na wspomnienia i dobry smak. Na przykład szponder z tymi ogórkami to mistrzostwo świata, połączenie idealne. A karkówka marynowana w rumie, grillowana, podawana z tymi ogórkami, sosem BBQ i śliwkami to jest po prostu petarda! Ogórki mojej starej rządzą i będą rządziły dalej!
Teraz pytanie banał, ale ciekawość wygrywa: kto wpadł na nazwę Pogromcy Meatów?
P: Gdzieś tam sobie razem siedzieliśmy, kminiliśmy i stwierdziliśmy wspólnie, że gromimy tę mięsne tematy, tak jak panowie w programie z Discovery. A to już każdy może interpretować jak chce, niektórzy rozumieją to troszkę po swojemu, jak np. oburzony pan, który myślał, że to miejsce z wegetariańskim jedzeniem. Zdziwił się, że Pogromcy Meatów same mięsa mają! Chociaż w końcu spróbował wege kanapki i stwierdził, że była to jedna z lepszych wegetariańskich kanapek, jakie jadł.
To samo mówił wspomniany już Andrzej Kmita, którego raz u Was spotkałam. Podobno zawsze kiedy jest w Warszawie, zjada waszą kanapkę z burakiem.
A: Kto wie, może kiedyś przyjdzie czas na warzywa i inne składniki, ale na razie zajmujemy się głównie mięsem.
T: Zresztą jeżeli chodzi o warzywa, przecież nasze kanapki nie składają się z samego mięsa, bardzo ważny jest ten warzywny dodatek. Jesteśmy bardzo dumni z tego, że właśnie Andrzej Kmita, wielki znawca warzyw i wegetarianin, dostarcza nam swoje produkty.
A: Jesteśmy mu wdzięczni z Tomkiem, bo kupę serca włożył w nasz lokal i bardzo nas dopinguje. Śmiejemy się, że odmawia za nas mantry, bo Andrzej jest bardzo holistyczny, wierzy w energię i dużo energii nam przekazuje. Jego energia dużo wniosła w ten lokal. W dodatku zawsze nam chętnie pomaga, np. jak czegoś zabraknie, wysyła towar autobusami.
T: Zdradzimy, że na wiosnę będą u niego takie rzeczy, że naprawdę wielu restauratorów i wielbicieli warzyw się zdziwi. Ale nie egzotyczną nazwą, bo to będą zwykłe warzywa, po prostu hodowane jak dawniej. A nie tak jak obecnie, że marchewka ma piękny kolor, ale zero smaku.
A: Andrzej specjalnie dla nas już za chwilę zaczyna siać sporą gamę różnych warzyw, które będziemy przemycać do sałatek i kanapek. Myślę, że wprowadzimy wkrótce jakieś zmiany, bo na razie np. nie ruszamy naszej wege kanapki, ponieważ goście bardzo ją lubią. Zamarynowany, długo gotowany, grillowany burak, do tego super dodatki. Wbrew pozorom jest to najbogatsza kanapka w całym menu. Ma najwięcej składników: burak, salsa verde, pikantny majonez, BBQ z kuminem, ser owczy, pestki, piklowana cebula. Nawet my z Tomkiem czasami ją jemy. Planujemy jeszcze mnóstwo wege kanapek w naszym menu, ale czekamy właśnie na wiosnę, ponieważ staramy się używać sezonowych składników.
Wracając do pomysłów, widać, że aż kipicie od ich ilości, a z drugiej strony ogromną ilość czasu spędzacie w pracy. Skąd bierzecie czas i siły na szukanie inspiracji?
T: Zazwyczaj to czysty spontan. Przeglądamy książki, oglądamy programy kulinarne, śledzimy to, co dzieje się na świecie.
A: Tomek lubi mnie zasypywać pomysłami, informacjami np. na temat restauracji z Australii, która ma specjalnie skonstruowane grille opalane węglem drzewnym, steki przyrządza się na żywym ogniu. Tomek się tym strasznie jara, więc ciągle śledzi wszelkie nowinki. Zresztą sam Youtube jest ogromnym źródłem inspiracji. Nie jest żadną tajemnicą, że każdy szef czy pasjonat ogląda filmiki. Jest taki popularny kanał na youtubie, Chef Steps, gdzie kilku zajebistych kucharzy robi świetne rzeczy, niekoniecznie przy użyciu skomplikowanych technik.
T: Ale najważniejsze chyba jest to, że Andrzej nieustannie inspiruje mnie, a ja jego. Jeden coś wymyśli, drugi coś dołoży, wychodzi fajna całość i gościom to smakuje. Jest mega satysfakcja, że ludzie wracają. Pokrzepiające i motywujące do dalszych działań na naszym małym poletku.
A: Mamy ciągle mnóstwo pomysłów, ale z drugiej strony brakuje czasu na ich realizację. Ja mam syna, Tomek ma firmę, obydwoje oprócz Pogromców mamy swoje równoległe życie, na które też musimy i chcemy poświęcić kawałek czasu, to też są priorytety. Trzeba umieć znaleźć w tym wszystkim chwilę oddechu i moment na zajęcie się życiem stricte prywatnym.
T: Nie jest łatwe pogodzenie wszystkiego, ale obiecaliśmy sobie, że na wiosnę zrealizujemy nasze pomysły. Mamy do tego niezbędne narzędzia, mamy know-how, tylko zwyczajnie brakuje czasu. Dlatego niektóre założenia pewnie się trochę obsuną, ale w końcu zostaną zrealizowane. Własne produkty, grill, eventy, jakieś fajne szkolenia, warsztaty…
Czy natchnieni tą falą popularności, planujecie budowę sieci Pogromców?
P: Nie chcemy kopiować tego konceptu, bo wiemy z czym mogłoby to się wiązać. Konkretnie ze spadkiem jakości. A jakby spadła jakość, spadłaby też ilość odwiedzających nas gości i wyszłoby to ostatecznie na naszą niekorzyść. Ten lokal jest naszą perełką, nie chcemy tworzyć konceptu, który miałby być powtarzalny, bo uważamy, że sam w sobie jest niepowtarzalny, ponieważ tworzymy go my. Goście przychodzą i dla naszych kanapek, i dla nas. Czują się tu dobrze, swobodnie, nie mają żadnych większych problemów, żeby zadawać pytania, jak to jest w większości restauracji, gdzie kucharz gotuje dla kafelka, który ma przed sobą, bo nie widzi, kto siedzi na sali. U nas może zadać każde pytanie, zawsze dostanie odpowiedź. A jak by nas nie zastał w kolejnych trzech lokalach, tylko pana Kowalskiego, który niekoniecznie będzie miał tak samo dobrą energię i uśmiech jak my, to może mu się to nie spodobać. Dlatego nie chcemy ryzykować, jesteśmy zadowoleni z tego, co mamy teraz.
Zjedz kanapkę za free u Pogromców!
Przy okazji wywiadu wraz z Pogromcami Meatów przygotowaliśmy dla Was konkurs, w którym do zgarnięcia jest aż 15 podwójnych zaproszeń na ich obłędne kanapki! Aby je zdobyć, wystarczy:
polubić nasz Facebookowy fanpejdż tutaj:
https://www.facebook.com/haveabiteinwarsaw/
oraz uruchomić burzę mózgów i w komentarzu do tego artykułu na fejsbuku zaproponować Pogromcom Wasze wymarzone kanapkowe kompozycje!
Spośród Waszych propozycji zamieszczonych do 26.02.2016, wspólnie z Tomkiem i Andrzejem wybierzemy naszym zdaniem najciekawsze pomysły i nagrodzimy je kanapkami za free!
A teraz niespodzianka! Pomysł, który spodoba się Pogromcom szczególnie, ma szansę stać się inspiracją do super kanapki limitowanej! Gorąco zachęcamy Was do udziału w konkursie!