Kolejne kroki skierowałyśmy do Ośmiu misek, żeby w końcu skosztować ich słynnego ramenu, bo ani Agnieszka, która mieszka w sąsiedztwie, ani Ania, która ostatni raz we Wrocławiu była z 6 lat temu, nigdy nie miała szansy tego uczynić. A na ich sumieniu ciążył pewien redaktorski grzech – pisząc swego czasu o PANda Ramen, wskazaliśmy to miejsce jako pierwszy ramen we Wrocławiu. A przecież fani Ośmiu misek delektują się nim już od dawna!
Udało nam się dotrzeć na miejsce, pogoda sprzyjała street foodowym przygodom, zajęłyśmy miejsce na leżakach i pełne nadziei udałyśmy się, aby zamówić parującą miskę bulionu. Jednak w tym momencie opuściła nas szczęśliwa gwiazda. RAMENU NIE BYŁO! No cóż, nasza wina – nie sprawdziłyśmy, co bóg menu zaplanował na ten dzień.
Osiem misek zaczęło swój rajd po podniebieniach wrocławian parowanymi bułeczkami bao, wypełnionymi po brzegi genialnie wypieczoną i doprawioną szarpaną wieprzowiną oraz garścią chrupkich dodatków i mocnym chlustem pysznego sosu. Nic więc dziwnego, że to wciąż ich najpopularniejszy i flagowy przysmak, dlatego nie było możliwości, aby Ania go nie spróbowała, a Agnieszka nie podkradła jej solidnych trzech gryzów.
Jeśli macie ochotę zaszaleć ze smakami i skomponować zestaw dla przynajmniej dwóch osób, zróbcie tak jak my, zamówcie także pad thai – jednocześnie świeży i ciężki od przenikających się azjatyckich aromatów, złote i chrupiące apetycznie przy każdym gryzie sajgonki. Jeszcze nie skończyłyśmy naszych porcji, jeszcze nie wystawiłyśmy kroku za furtkę, a już planujemy powroty. Dobrze, że Agnieszka mieszka blisko. ;) Z tą refleksją, i pewnie niemałym ślinotokiem, zostawiamy was do następnego odcinka wrocławsko-warszawskiej eskapady!