O tym jak i dlaczego zjedliśmy mrówki, czyli świetna kuchnia w Słowiance

Przyznajemy bez bicia – nie wiedzieliśmy wcześniej o istnieniu tego miejsca. Na swoje usprawiedliwienie mamy jedynie fakt, że Słowianka działa dopiero od początku maja. Położona w malowniczej okolicy restauracja serwuje prawdziwe petardy na talerzu. Wyobraźnia szefa kuchni pozytywnie nas zaskoczyła.

Z okazji Nocy Kupały Słowianka zorganizowała kolację degustacyjną, która była popisem szefa kuchni – Adriana Bębna. Wszystkie dania inspirowane były żywiołami, przede wszystkim ogniem i wodą. W rustykalnym wnętrzu lokalu przy drewnianych stołach przenieśliśmy się do lasu i mało brakowało, a zatańczylibyśmy z wiankiem na głowie.

Kuchnia w Słowiance opiera się na lokalnych produktach. Dopytywaliśmy dlaczego w menu jest tyle dań mięsnych – jak wyjaśnia obsługa, mięso pochodzi z gospodarstwa nieopodal, natomiast w związku z wiosennymi przymrozkami, warzywa wprowadzane są do karty stopniowo. Ponieważ kucharze nastawieni są na wykorzystanie tylko lokalnych składników, nie używają w kuchni cytrusów. Czym je zastępują przekonacie się dalej ;)

Zaskoczyły nas lody szczawiowe czy deser z mrówkami – to naprawdę dania na najwyższym kulinarnym poziomie. W codziennym menu może nie znajdziecie takich eksperymentów, ale dania do nich podobne. Różnią się głównie dodatkami – gwarantujemy, że nie pożałujecie i będziecie oblizywać się z rozkoszą.

Kolację zaczęliśmy od pajdy chleba z masłem. Chleb na 5-letnim zakwasie jest znakomitym przykładem tego, że ekipa Słowianki nie idzie na skróty i stawia na PRAWDZIWE jedzenie. Smaczny był też chleb z dodatkiem ziemniaka i cebuli, z masłem moglibyśmy jeść go codziennie na śniadanie.

Za dobry chleb damy się pokroić!

Za dobry chleb damy się pokroić!

Maseeeełko!

Maseeeełko!

Amuse bouche tym razem był serniczek z podwędzanego sera z agrestem. Został podany w specjalnym naczyniu – przez pokrywkę z dziurkami wydobywał się dym ze spalonych gałązek. Posmak dymu był bardzo łagodny, ale wyczuwalny. Świetny start!

Z rozbudzonym apetytem wciągnęliśmy dorsza z cudownie chrupiącą skórką, po prostu rozpływał się w ustach! Do tego palona śmietana i… zielona truskawka, która zastępowała cytrynę.

Dorsz z zieloną truskawką? Czemu nie.

Dorsz z zieloną truskawką? Czemu nie.

Och, dodalibyśmy jeszcze ze dwie... albo trzy... no dobra, cztery czereśnie ;)

Och, dodalibyśmy jeszcze ze dwie… albo trzy… no dobra, cztery czereśnie ;)

Następne danie – królik. O delikatności króliczego mięsa krążą legendy, które znalazły swoje potwierdzenie na naszych talerzach. Mięso skąpane w sosie śmietanowym z kruszonką z orzecha laskowego i czereśnią dla nas było daniem ciut zbyt delikatnym. Brakowało nam akcentu, który podbiłby całość.

Pozostajemy w króliczym temacie. Na stół wjechało nalewane przy gościach consomme, czyli bogaty w smaku, intensywny bulion z królika z bobem i nerką z królika. Bardzo zdecydowane, mocne smaki – intrygujące!

Consomme z bobem zaintrygowało nas smakiem

Consomme z bobem zaintrygowało nas smakiem

Co za zwariowane danie!

Co za zwariowane danie!

To, co pojawiło się przed nami potem to była istna jazda bez trzymanki. No bo, kto to widział robić mus z kaszanki? Obleciał nas strach. Niepotrzebnie, bo pomysł okazał się trafiony. Mus zamknięty w panierce z chleba mógłby być nieco zbyt zaklejający usta, gdyby nie orzeźwiający shot z zielonego ogórka z werbeną i pianą z ogórka kiszonego. Ach, jesteśmy fanami tej piany! I kontrastowych połączeń tekstur i smaków w tym daniu.

Uff, czas na odpoczynek. Czyli lody szczawiowe. Nazwa brzmi nieciekawie, ale smak jest wyborny. Słodkie i kwaskowe lody oczyściły nasze kubki smakowe i przygotowały na kolejne dania. I jeszcze to nawiązanie do zupy szczawiowej – lody podano z żółtkiem.

Lody szczawiowe będziemy długo pamiętać.

Lody szczawiowe będziemy długo pamiętać.

Jagnięcina pobiła na głowę wszystko inne.

Jagnięcina pobiła na głowę wszystko inne.

Odzyskaliśmy siły, wracamy do mięsa. I tutaj na nasz talerz wskakuje królowa tej kolacji, czyli jagnięcina. Nie jedliśmy jeszcze tak dobrego jagnięcego mięsa. Obsługa wyjaśniła, że specjalnie dla nich jagnięta ubijane są nieco wcześniej niż zwykle, dzięki czemu ich mięso ma wyjątkowo łagodny smak. W połączeniu z warzywami korzeniowymi pieczonymi w dole w ziemi przez 6 godzin i kiszonym topinamburem, ta potrawa wjechała na sam szczyt naszej listy najlepszych dań.

Kolejne danie to ozór wołowy w panierce z burakiem oraz pierożek. Dla nas trochę za dużo mięsa, za mało absolutnie perfekcyjnego purée ziemniaczanego. Ale na pierogi, które są dostępne w normalnej karcie, chętnie jeszcze kiedyś wrócimy.

Mięso, mięso, mięso!

Mięso, mięso, mięso!

Odważyliśmy się zjeść mrówki!

Odważyliśmy się zjeść mrówki!

Deser był przez nas wyczekiwany z pewną dozą niepokoju odkąd przeczytaliśmy w menu, że będą w nim mrówki. Wzięcie do ust pierwszej łyżki było nie lada wyzwaniem. Śmietana potraktowana ciekłym azotem z syropem z bzu i truskawkami przypomniała nam klasyczne połączenie truskawek z bitą śmietaną. Mrówki nadały temu daniu inny wymiar przez swoją cierpką kwasowość. One smakują lepiej niż cytryna! Nie sądziliśmy, że kiedyś to powiemy, ale… przy nadarzającej się okazji, nie wahajcie się i skosztujcie mrówek.

Oj, co to była za kolacja. Odbyliśmy w Słowiance fascynującą podróż do leśnych ostępów i wróciliśmy z niej z zarumienionymi policzkami i głową pełną inspiracji. Chciałoby się krzyknąć: Ależ oni gotują! Wybierzcie się do Słowianki, bo coś czujemy, że niedługo o wolny stolik nie będzie tam łatwo.

Słowianka, ul. Zwardońska 141, Bielsko-Biała