Nie wiem, czy to skrzywienie po dawnych podróżach, ale barki niezmiennie kojarzą mi się z przygodą i wakacjami. Dołożyć do tego szum fal, nawet jeśli w przypadku Wisły to raczej leniwy szept ledwo spienionych maluchów, rzeczną bryzę, kilka hamaków, piwko, a przede wszystkim coś pysznego i przymus powrotu na stały ląd objawi się jako najgorsza kara. Na barce Wynurzenie synonimem „czegoś pysznego” stało się ostatnio Munchies.
Wyobraź sobie, że bujasz się w hamaku, czas cię nie goni i obserwujesz jak powstaje kanapeczka z długo pieczoną łopatką, jak grilluje się i nabiera obłędnego, dymnego posmaku mięso czy ryba i wypiekana przez chłopaków maślana bułeczka, jak komponują całe danie z kilku pieczołowicie przygotowanych wcześniej elementów. Cudownie słodkie i świeże, owocowo-warzywno-ziołowe zastępstwo dla wszędobylskiego w street i fast foodowniach colesława, kremowe majonezy podbite truflą czy mango, autorskie i dodające daniom kolejny wymiar smaku sosy. Elementów i soczystych smaków jest całe mnóstwo i zgadywanie kolejnych składników to doprawdy smakowita zabawa.
Zresztą widać, że i dla samej Munchies ekipy, Adriana, Jacka i Piotra, poszukiwanie smaku, wynajdywanie najlepszych produktów do swoich dań to misja i niekoniecznie łatwa pasja. Opowiadali np. o poszukiwaniu idealnego arbuza czy o odwiedzaniu swoich sekretnych, leśnych miejscówek, gdzie zaopatrują się w dziko rosnące kwiaty i roślinki, jak czarny bez, krwawnik czy szczawik zajęczy, które znajdziecie później na swoim talerzyku. Wiele również eksperymentują i pracują nad nowymi przepisami i udoskonalaniem obecnych, dlatego często poniedziałki i wtorki mają wolne od pracy na barce. Efekty kuchennych doświadczeń można podziwiać zresztą podczas składania zamówień- bar dumnie zdobią imponujące słoje z dochodzącymi przetworami z pędów sosny, kiszonkami z kalarepy czy marchewki.
Żadna z tych informacji o drodze do doskonałości, ambicjach i zaskakujących smakach was nie powinna nikogo jednak dziwić, Panowie mają bowiem za sobą kilkuletnie doświadczenia w pracy w najbardziej znanej w Polsce kuchni, w Atelier Amaro. Zapytani, dlaczego zajęli się właśnie street foodem, powołują się ze śmiechem na względy pragmatyczne- po prostu nie stać ich na własną restaurację fine dining. Na razie!
Wydawałoby się, że street food zadaniem łatwiejszym niż podawanie pięknych i skomplikowanych dań w eleganckiej restauracji. Wystarczy jednak spojrzeć na polowe warunki panujące na kuchennym końcu barki, aby zorientować się, że nie jest to najłatwiejsze miejsce do gotowania. Ulewy, wichury, mało miejsca i ograniczony dostęp do prądu często zaburzają pracę na odsłoniętej z niemal każdej strony kuchni, dlatego nie zawsze uda się wszystko wydać w zamierzonym czasie. Ale zawsze uda się wydać, za co wielkie brawa dla chłopaków. Poza tym po całych wakacjach w takiej „harcerskiej” kuchni, chyba żadne wyzwanie nie będzie im już straszne!
A propos wyzwań i końca wakacji: Panowie planują otworzyć po sezonie coś własnego na stałym lądzie. Gdybyście słyszeli o jakimś przyjemnie położonym lokalu z wygodną kuchnią, koniecznie dajcie im znać!
Zatem do zobaczenia na barce Wynurzenie, pozwólcie sobie na wakacje w sercu miasta i kilka porcji pieczołowicie i z sercem przygotowanego street foodu.
Munchies, Bulwar B. Grzymały – Siedleckiego, barka Wynurzenie
W związku z niełatwymi, polowymi warunkami, nie ma stałych godzin otwarcia, dlatego przed planowaną wizytą, zachęcamy do sprawdzenia strony Munchies na Facebooku.