Stanąłem w oknie, popatrzyłem na drzewo, podrapałem się tu i tam i zadałem sobie pytanie: – Co ja właściwie mam? Miałem to przepiękne drzewo za oknem mieszkania, w którym mieszkałem od niedawna, do którego to drzewa w chwilach słabości zagadywałem. Miałem służbowego laptopa, w tej porannej chwili otwartego na playerze Spotify – ostatnio słuchałem dużo muzyki honkty-tonk, na co nie mam żadnego usprawiedliwienia. Miałem puste kieszenie i gigantycznego kaca. Niewiele.
A potem się odwróciłem. Miałem w łóżku najpiękniejszą dziewczynę w mieście. Nie zasługiwałem na to, ale się stało. Wreszcie mogłem odezwać się do kogoś innego niż drzewo. Była piękna i należało to uczcić. A przy okazji zrobić coś z kacem. Albo na odwrót.
Oczywiście biorąc pod uwagę okoliczności wypadałoby pójść do jakiegoś eleganckiego miejsca. Jakiejś Bottiglerii co najmniej, trochę się powyświetlać, ponapawać towarzystwem najpiękniejszej dziewczyny w mieście. Ale naprawdę nie byłem w formie. Po zgrubnych ablucjach poszliśmy więc do Hospudki u Nas.
Hospudka nie pyta. Hospudka nie ocenia. Hospudka rozumie. Otwiera się o piętnastej, bo wcześniej nie ma po co. Wita stołówkowym wnętrzem, wysokim na półtorej metra pluszowym krecikiem i czeską telewizją. Karta jest po czesku, zalaminowana. Właściciele są Czechami, więc to zrozumiałe. Leją dużo dobrych piw, z czego skwapliwie skorzystałem, zwłaszcza, że posiedli wiedzę, jak to piwo lać należy. Otóż piwo ma mieć pianę. Nalanie mi żółtego płynu powyżej kreski z napisem 0,5 nie jest powodem do dumy, tylko zbrodnią. Tam jest miejsce na pianę, a jak będę chciał więcej piwa, to sobie zamówię drugie. Tak też zresztą zrobiłem i świat zaczął się nieco stabilizować.
Najpiękniejsza dziewczyna w mieście okazała się mieć słabość do smażonego sera. Ja to rozumiem i szanuję. Ser w Hospudce, podobnie jak frytki, jest z gotowej mrożonki, a przynajmniej zdecydowanie na taki wygląda. Sos tatarski do niego podawany jest bez żadnych ceregieli w saszetce z napisem Hellman’s. Pewnie komuś mogłoby to przeszkadzać. W całości jest to jednak skończone arcydzieło frytury. Tłuste, słone i intensywne. Gdyby umami mogło mówić, powiedziałoby: smażony ser. Co więcej, jest to danie wegetariańskie. Teraz weźcie z jednej strony taki smażony ser, a z drugiej burgera z ciecierzycy czy co tam jedzą wegetarianie. Wiecie, o co mi chodzi.
Ja osobiście najbardziej lubię w Hospudce przystawki. Utopenec to jest perwersja na miarę holenderskiego steru z tajskim ladyboyem, tak to sobie przynajmniej wyobrażam. Gruba, krótka parówa z octowej zalewy, do tego kupa świetnych konserwowych papryczek i cebuli. Parówka jest solidna, raczej twarda, dość tłusta. Może widok jej przekroju to nie jest coś, co powiesiłbym sobie nad łóżkiem, ale smakuje świetnie, a zalewa octowa równoważy wspomnianą tłustość. W sam raz do trzeciego piwa.
Utopenca bije tylko nakładany hermelin, czyli ser pleśniowy w typie camemberta w oleju. Tak, w oleju. Tłuszcz marynowany w tłuszczu, a obok warzywa w occie, dla zrównoważenia. To jest genialne i przewrotne. Syci i przywraca wiarę w ludzkość, a w dodatku świetnie pasuje do czwartego piwa. Żaden Czech nigdy nie dostał Pokojowej Nagrody Nobla.
– ale facet, który to wymyślił, nadawałby się konkretnie.
Skoro już przy tym jesteśmy, w Hospudce jest nie tylko piwo. Są też bardzo smaczne morawskie wina w cenach, które pozwalają wypić ich więcej. Taka na przykład Frankovka Modra to doskonały wybór do sviczkowej. Dań mięsnych jest w karcie kilka, przyzwoita klasyka wołowa i wieprzowa w zawiesistych sosach. Do tego knedliki, rzecz jasna. Jedyny problem jest taki, że mięsa w porcji mogłoby być więcej, ale nie bądźmy drobiazgowi. Świetnie się te dania wpisują się w katzenjammerową aurę. No i dają pretekst do bycia popitymi.
Skoro już przy tym jesteśmy, w Hospudce są także mocne alkohole. Przekonałem się o tym tego właśnie dnia, kiedy dołączył do nas były chłopak najpiękniejszej dziewczyny w mieście. Wbrew pozorom nie po to, żeby nakłaść mi po mordzie, ale po to, żeby się napić, bo był akurat w trybie i nie chciał z niego wypaść. Jako człowiek z natury uczynny pomogłem mu, nabywając jednocześnie bezcennej wiedzy o dostępności w lokalu Jaegermeistra, który jak wiadomo służy trawieniu i ogólnie wywiera na organizm zbawienny wpływ, więc nie należy go sobie żałować.
Od tego czasu wracamy do Hospudki regularnie, najpiękniejsza dziewczyna w mieście i ja. Bo to cholernie romantyczne miejsce jest. Atrakcyjne, choć przecież nieco wulgarne. A może, cholera, właśnie dlatego?
Warto też zwrócić uwagę na nos gigantycznego krecika. Wygląda, jak… Zresztą, można sobie sprawdzić samemu.
Fotografował nieustraszony Marcin Kałuża. Ahoj!