Na potrzeby naszego portalu, niemal codziennie pstrykamy dla Was dziesiątki zdjęć. Praktycznie każde danie, które jemy, prywatnie czy przygotowując się do kolejnego artykułu, zostaje przez nas starannie obfotografowane. To my jesteśmy tymi wkurzającymi gośćmi w restauracjach, którzy wiszą z aparatem i telefonami nad talerzem, w amoku przestawiając wszystko, co leży na stoliku, aby złapać idealny kadr. I zazwyczaj się udaje. Zazwyczaj- wiadomo przecież, że nie zawsze. I o tym dzisiaj.
Apetyczne burgery, piękne kanapki, z których wprost wylewa się dobro, ładne światło, przemyślane kadry- takimi zdjęciami lubimy się reklamować. Jednak każdy kto kiedykolwiek próbował zrobić dobre zdjęcie jedzenia (chociażby na Instagram) wie, że zazwyczaj wcale nie jest tak łatwo. Kolorowe warzywa wyglądają jak zwiędnięty kompost a próba ujęcia pięknie zastawionego stołu kończy się z momentem, w którym zauważymy, że odbijająca się w talerzu lampa, prześwietla całe zdjęcie.
Czasami jednak przeglądasz rolkę z aparatu i myślisz sobie „jak ja #$%^&* mogłam na to wpaść”. To przecież na pewno nie wina platingu czy światła. Wtedy już wiesz, że coś poszło bardzo nie tak. Pal licho jak takie zdjęcia są tylko wypadkiem przy pracy- takim przecinkiem pomiędzy serią ujęć nadających się na Pinterest. Uwierzcie, że czasami wracamy z sesją, w której większośc karty pamięci wypełniają dramatyczne kadry, zdjęcia zrobione pod słońce i rozmazane jedzenie. Ale to jeszcze nie jest najgorsze, co może Ci się w tym wypadku przytrafić.
Jedne z najbardziej stresujących dla kulinarnego fotoamatora momentów zdarzają się na kolacjach degustacyjnych. Szansa na zrobienie zdjęcia jest jedna i trwa tylko chwilę*- w końcu nie będziesz zakłócał płynności pracy kuchni, bo potrzebujesz 15 minut na obfotografowanie talerza ze wszystkich stron. Jeżeli wygrasz, Twoim zdjęciem będą się zachwycali wszyscy znajomi. Jeżeli polegniesz to sromotnie.
*Pół biedy jeśli idziemy na degustacje dla prasy i blogerów- tam każdy kucharz wie, że trzeba poczekać z wydawką dłużej, bo każdy chce ubogacić swoje profile w social mediach dzięki miniaturowym dziełom sztuki, które w trakcie wieczoru wylądują na talerzach.
Agnieszka Szydziak (Wrocław):
Moją ulubioną stylizacją jest chaos. Podświadomie pożądam wszelkiego rodzaju porozrzucanych po kadrze serwetek, nieskładnie ułożonych sztućców, obciachowych etykiet i elementów ludzkiego ciała, które nie chciałoby być fotografowane. Moją mocną stroną jest również kompozycja – często elementy ważne dla kadru, nie mieszczą się w nim.
Okazuje się, że mądrość narodu: im człowiek starszy, tym mądrzejszy, w moim przypadku nie działa, bo odkąd pamiętam zdjęcia pod światło robiłam i robię. Spłaszczają one pierwszy plan i odbierają kolor najbardziej apetycznym letnim barwnym misom sałatek, lemoniad itp. Nawet nie chcę mówić, jak wygląda w takich warunkach pieczywo, czy mięso, zobaczcie sami, jak bardzo zauroczona ponętnością bułek od Pogromców Mitów doznałam totalnego zaćmienia umysłu i wykonałam takie oto zdjęcia.
Ile razy smuteczek pojawiał się w serduszku, kiedy pierwszy raz zjawiałeś się w zaplanowanym, czy wręcz wymarzonym miejscu i okazywało się, że to restauracja bez okien lub z takim oświetleniem, które powoduje, że na zdjęciu Twoje jedzenie wygląda na coś zupełnie innego, niż jest w rzeczywistości. Próby z romantycznym światłem świec lub pożyczaniem lampy z innych urządzeń kończyły się dramatycznym rezultatem. Kolejnym przykładem wskazującym na rangę światła w fotografii jedzeniowej są moje dwa boskie zdjęcia. Szczególnie przepraszam za to okropne ujęcie troci w Cucinie – ten talerz był małym dziełem sztuki, a wyszło… jak zwykle w ciemności.
A to inne zdjęcia krakowskiej redakcji, które jak widać, nie wyszły.